poniedziałek, 11 lipca 2016

Kilka pomysłów na szybkie, bezmięsne posiłki

Coś na szybko. Pyszne, mało skomplikowane posiłki, ze składników, które często możemy znaleźć w lodówce :)


Grillowane halloumi z warzywami i humusem

Sałatka z kaszy gryczanej, z buraczkami, czerwoną cebulką, koperkiem i sosem musztardowym

Sałatka z kaszy jaglanej z granatem, pomarańczą, płatkami migdałowymi i rukolą w sosie musztardowo-miodowym

Przekąska - tabbouleh z chlebem czosnkowym

Grillowany ser pleśniowy, podany z mixem sałat i prażonymi bakaliami w polewie miodowej

Zapiekane ziemniaczki z dodatkami (oliwkami, serem, suszonymi pomidorami)

Pizza wegetariańska na gotowym cieście (tym razem z brokułami, czerwoną cebulą i jarmużem)

Sałatka z jajkiem, brokułem, rukolą, rzodkiewką, dymką, ogórkiem i serkiem sałatkowym/fetą

Komosa ryżowa z pomarańczą, zielonym groszkiem, cukinią i zieloną fasolką w oliwie z oliwek

Grochowa zupa Dhal 

Pulpeciki ryżowe z sałatą, awokado i pomidorkami

Placuszki ziemniaczano-pietruszkowo-chrzanowe ze śmietaną.

Czekoladowy mus z awokado

Młode ziemniaczki, grillowane halloumi, zielony groszek i sałata w sosie miętowo-cytrynowym

Przekładaniec z ciasta francuskiego ze szpinakiem i serkiem ricotta

SMACZNEGO!

środa, 22 czerwca 2016

Magia Andaluzji w pigułce

Hiszpania - Andaluzja (Fuengirola, Ronda, Ardales, El Caminito del Rey)



Andaluzja - czyli kolejny pomysł na odpowiednie spożytkowania kilku dni urlopu. Po części mój prezent urodzinowy, po części mus wykorzystania korzystnej oferty na loty i hotel. Pełne 3 doby, niecałe 4 dni (wliczając te poświęcone na przeloty) wykorzystane maksymalnie i z pewnością niezapomniane.

Fuengirola i ... miłe zaskoczenie!

Po miejscowości, w której zabookowaliśmy hotel, nie oczekiwałam wiele. Potraktowaliśmy ją bardziej, jako bazę wypadową do zwiedzania innych części Andaluzji. Przed wyjazdem wujek Google przedstawił mi zdjęcia zatłoczonych plaż i betonowych hoteli przy wybrzeżu, czyli totalnie skomercjalizowanego, wypełnionego turystami miejsca.
Okazało się jednak, że warto wybrać ten kieruenk przed właściwym sezonem turystycznym (czyli przed czerwcem).
Zaraz po zakwaterowaniu wyruszyliśmy zwiedzać miejscowość. Dodatkowo desperacko chcieliśmy znaleźć biuro podróży/agencję przewozową, które zapewniłyby nam transport do Caminito del Rey (o którym później).
Miasteczko było bardzo przyjemne. Wzdłuż wybrzeża rozciągała się długa promenada (idealna na spacery), a zaraz przy niej piękna, szeroka, piaszczysta plaża. Krystalicznie czyste wody Morza Alberańskiego działały magnetyzująco. W okół znajdowało się mnóstwo knajpek, restauracji i kawiarni, w których można było zatrzymać się na tapas albo na kawę/piwo w bardzo przystępnej cenie. Na samej plaży gdzieniegdzie można było zobaczyć opalające się osoby, ale ogólnie było raczej pusto i spokojnie.
Spacerując wzdłuż wybrzeża warto przejść się trochę dalej na zachód i zwiedzić arabski zamek Sohail. Z wybudowanej na wzgórzu twierdzy rozciąga się piękny widok.
Niemałą atrakcją są również latające nad głowami zielone papużki Kalita, których jest tam cała masa.
Pierwsze wrażenie, jakie zrobiła na nas Fuengirola, było więc bardzo pozytywne i kompletnie nie przeszkadzał nam jej zurbanizowany charakter.


Jeden z pomników we Fuengiroli

Promenada

Przystań

Kawiarnie, knajpki, bary, restauracja - cała masa :)

Jedna z uliczek

Napotkane, polubiane :)

Plaża

Widok z zamku

Zamek Sohail

Romantyczna Ronda

Około 2 godziny autobusem od Fuengiroli, znajduje się jedno z najbardziej klimatycznych i wypełnionych tajemniczym romantyzmem miast.
Już sama podroż do Rondy jest prawdziwą ucztą dla oczu - droga prowadzi cały czas w górę, a im wyżej jesteśmy, tym piękniejszą Andaluzję poznajemy. Zostawiamy w tyle zurbanizowane miasteczka i tabliczki z napisem 'british breakfast', zamieniając je na ciągnące się kilometrami uprawy cytrusów, przechodzące w malownicze doliny, w których gdzieniegdzie widać małe domki ludzi, którzy zdecydowali się żyć trochę dalej od świata, aż po krajobrazy typowo górskie i skalne urwiska. Widoki są niesamowicie zróżnicowane, co nie pozwala na nudę podczas długiej podróży.
W Rondzie można poczuć się jak w domu. Jest uroczo przytulna i (mimo tego, że jednak jest celem turystycznym) spokojna. Fakt, że miasto rozciąga się na wzniesieniu, a na pół dzieli je wąwóz, nadaje mu niesamowitego charakteru.
Wzdłuż miasta rozciągają się długie tarasy widokowe, z których można podziwiać andaluzyjskie krajobrazy. Jedną z największych atrakcji jest Puente Nuevo, czyli monumentalny most, łączący obie strony wąwozu, jak również 'starą' i 'nową' Rondę. Most ma wysokość 100 metrów. Został zbudowany w 1793 roku przez José Martín de Aldehuela. Budowla robi piorunujące wrażenie. Warto pokusić się o długi spacer dookoła i spróbować zrobić zdjęcie z innej perspektywy. Most to dopiero początek - prawdziwa zabawa zaczyna się po jego przejściu. Tam bowiem cofamy się w czasie i przenosimy do zupełnie innej krainy, pełnej starych budynków, ciasnych uliczek i ukrytych zakamarków. Po 'starej' Rondzie można spacerować w nieskończoność i cieszyć oczy niebanalnym charakterem tego miasta. Szukasz dobrego miejsca, żeby się oświadczyć? Daruj sobie Paryż. Weź swoją ukochaną do Rondy!











El Caminito Del Rey

El Caminito del Rey, czyli Ścieżka Króla, stanowi szlak rozciągający się wzdłuż stromych ścian wapiennego wąwozu. Jego dnem wije są rzeka Guadalhorce. To właśnie rzeka, stanowiła punkt odniesienia, do stworzenia szlaku. W tym miejscu na początku XX wieku zdecydowano się bowiem utworzyć tamę. Ostatecznie potrzebowano także drogi, umożliwiającej transport materiałów. Po wybudowaniu całości, w 1921 roku, powstałą ścieżkę pokonał Alfonso XIII. Przebył on całą trasę, aby zainaugurować otwarcie zapory wodnej. Stąd wzięła się nazwa 'droga króla'. W związku z licznymi śmiertelnymi wypadkami na trasie w latach 1999 - 2000 szlak został zamknięty na 10 lat. Nie odstraszało to jednak potencjalnych śmiałków, którzy w dalszym ciągu podejmowali ryzyko jego przejścia. Nie obyło się bez kolejnych ofiar śmiertelnych. Ostatecznie władze Andaluzji zdecydowały się na renowację ścieżki, która została ponownie oddana do użytku w 2015 roku.

Szlak znajduje się niedaleko miejscowości El Chorro oraz Ardales. Przestrzeń, głębia i piękno, jakie spotkamy na miejscu, nie sposób opisać. Pionowe ściany wąwozu wznoszą się na ponad 100 metrów w górę po obu stronach. Dołem płynie rzeka, której kolor jest tak intensywnie zielono - niebieski, że aż trudno w to uwierzyć. Apart fotograficzny, nagrzany do czerwoności, pracuje na pełnych obrotach. Trudno się zdecydować - lepiej kręcić czy robić zdjęcia? Człowiek ma ochotę chłonąć chwilę każdą komórką ciała i każdym dostępnym zmysłem. Cały przemarsz szlakiem może zająć spokojnie kilka godzin.








Będąc niedaleko, warto także odwiedzić miejscowość Ardales. Mała mieścinka, umiejscowiona na wzgórzu ma swój urok. Wprawdzie nie mieliśmy zbyt wiele czasu na jej eksplorowanie, ale udało nam się przejść ją całą - a raczej dotrzeć na jej szczyt, gdzie znajduje się zabytkowy kościół i ruiny zamku. Miasteczko, z racji ukształtowania terenu, na którym się znajduje, jest niezłym wyzwaniem kondycyjnym :) Często trzeba maszerować po terenie o nachyleniu kilkudziesięciu stopni. Nie mogliśmy wyjść z podziwu samochodów przeciskających się wąskimi i stromymi uliczkami.









Na koniec, po bardzo intensywnych kilku dniach, warto zwyczajnie usiąść na plaży, wsłuchać się w szum fal i na chwilę odpłynąć myślami .... :)


A później pozostaje już tylko wracać do domu ...




poniedziałek, 30 maja 2016

3 dni w Paryżu

Francja - Paryż



Z czym kojarzy nam się Paryż? Z romantyzmem, ze spacerem we dwoje wzdłuż Sekwany, z zapachem ciepłej bagietki z pobliskiej piekarni, z croissantem przegryzanym leniwie przy filiżance dobrej kawy, z urokliwymi kafejkami, pewnie z całą bohemą artystyczną oraz młodymi ludźmi pędzącymi na rowerach z umocowanym z przodu koszykiem? Mnie też się tak kojarzył, do czasu, aż tam pierwszy raz pojechałam. Mąż obiecał mi kiedyś (kiedy jeszcze mieliśmy po naście lat), że weźmie mnie do Paryża. Oczywiście wtedy jeszcze nie mieliśmy na to pieniędzy. Teraz znalazły się i pieniądze i czas, więc obietnicę zrealizował. A teraz trochę o tym, jak nie warto oczekiwać wiele ...

Jako, że obydwojgu z nas pozostało kilka dni urlopu, postanowiliśmy go wykorzystać w odpowiedni sposób. Nie myśląc długo wybraliśmy Paryż, który jest tak blisko, a jeszcze nigdy nie mieliśmy czasu go zobaczyć. Wycieczka miała być krótka, więc wytypowaliśmy wyłącznie kilka najbardziej intersujących nas punktów.
Samo preludium nie było optymistyczne, bo odbyło się w cieniu zamachów w Brukseli, które miały miejsce z samego rana w dniu naszego wyjazdu. Sam Paryż natomiast już na wstępie obdarł nas z marzeń :)
Wysiedliśmy na dworcu Gare du Nord, który jest jednym z największych dworców na świecie, odprawiającym ok 180 milionów pasażerów rocznie. Sam dworzec nie sprawiał wrażenia specjalnie zadbanego. Kiedy przeszliśmy jego progi i oficjalnie postawiliśmy stopę na paryskiej ziemi nie byliśmy pewni, gdzie jesteśmy. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że 70% ludzi na ulicy było czarnoskórych. Próżno szukać we mnie rasizmu - jestem maksymalnie otwarta na wszelkie kultury, rasy, religie, poglądy. Trzeba jednak przyznać, że było to dziwne doświadczenie. Tu i ówdzie można było spotkać ludzi śpiących na ulicach (jak przypuszczaliśmy byli to uchodźcy). Nie było to jednak zwykłe spanie na ulicy - mieli cały pakiet (materac, koce, itd.). W drodze do hotelu, który znajdował się około 10 minut od dworca i około 20 minut spacerkiem od centrum miasta, nie mogliśmy nie zwrócić uwagi na zaniedbane, brudne i zaśmiecone ulice.


Lokum bezdomnego i czarnoskóry mężczyzna sprzedający przekąski w wózku z supermarketu.

Jedna z ulic nieopodal Gare du Nord

Zostawiliśmy szybko rzeczy w naszym hoteliku (który swoją drogą był bardzo przyjemny) i ruszyliśmy od razu w poszukiwaniu obrazu Paryża, który szczelnie przechowywaliśmy w swoich głowach. Jako, że zastało nas już późne popołudnie, zdecydowaliśmy się na spacer na pobliskie wzgórze Montmartre. Pod samym wzgórzem zostaliśmy wręcz 'oblepieni' przez czarnoskórych sprzedawców pierdół wszelakich. Najwięcej z nich sprzedawało ... sznurki! Nie mogliśmy się od nich odgonić. Nie chcieli nas przepuścić, wiązali bransoletki na rękach, a 'boss boss', 'where you from?' dobiegało z każdej strony. Na szczęście już w połowie drogi na wzgórze większość z nich zniknęła.
Muszę przyznać, że Montmartre ma duszę. Na samym szczycie, góruje nad Paryżem potężna bazylika Sacré-Cœur (najświętszego serca). Budowle nosi cechy romańsko - bizantyńskie i jest wykonana z białego granitu, będąc przez wielu nazywaną 'białą bazyliką'. Próżno jednak szukać w niej wieloletniej historii. Prace nad kościołem rozpoczęły się bowiem po wojnie francusko - pruskiej, a zakończone zostały w 1914 roku. Konsekracja odbyła się 5 lat później w 1919.

Bazylika Sacré-Cœur

Ściany bazyliki przy promieniach zachodzącego Słońca.

Widok na Paryż ze wzgórza Montmartre

Uliczki Montmartre są utrzymane w klimacie, który uwielbiam! Wąskie, brukowane, pełne nieodkrytych zakamarków, małych kafejek i klimatycznych restauracji. Zrobiliśmy sobie długi spacer, po czym usiedliśmy, żeby zjeść obiado-kolację w jednej z restauracji (uwaga! Paryż jest strasznie drogi! Po kolacji okazało się, że straciliśmy prawie połowę zabranych ze sobą pieniędzy!). Muszę przyznać, ze francuska zupa cebulowa trafiła w moje kubki smakowe w stu procentach. Była przepyszna! Do tego obiad, francuskie wino i francuski do granic fancuzowatości kelner, uroczo wywijający korkociągiem przed otwarciem wina. To był highlight wieczoru!




Zaraz po kolacji ruszyliśmy w kierunku hotelu. Jako, że było już po zmroku staraliśmy się ominąć trasę, którą szliśmy w pierwszą stronę, żeby uniknąć możliwych nieprzyjemności.

Kolejny dzień to totalna eksploracja centralnego, turystycznego, wypełniony sztandarowymi punktami Paryża. Przeszliśmy dookoła budynek Luwru (nie wchodziliśmy do środka - za mało czasu), zobaczyliśmy budynek muzeum Orsay i gmach opery Garnier, przeszliśmy się po Champs Elysées Étoile, gdzie zwiedziliśmy Łuk Triumfalny. Kolejno ruszyliśmy przez Champ de Mars w stronę wieży Eiffla. Poza tym udało nam się jeszcze zobaczyć katedrę Notre Dame i pobliską okolicę. W skrócie - Paryż nie zachwycił. Może dlatego, że widziałam wiele piękniejszych miejsc? Może dlatego, że po raz pierwszy byłam w miejscu, w którym nie czułam się do końca bezpiecznie? Nie wiem. Budynek Luwru był ładny, piramidy przed nim nie były aż tak okazałe, jak na zdjęciach. Gmachy opery, muzeów czy pałace robiły wrażenie, jednak wrażenie nie było większe, niż to odczuwane w innych dużych miastach (choćby w Krakowie!). Łuk Triumfalny miał w sobie coś wzniosłego, górując nad ruchliwą paryską ulicą, nieopodal Pół Elizejskich. Kilka zdjęć, chwila podziwiania architektury i ... jedziemy dalej. Same Pola Elizejskie to nic innego, jak długa ulica, wzdłuż której rozciągają się sklepy wszelkich popularnych i drogich marek. W sumie jest w jakiś fajny sposób zorganizowana i ładnie ułożona, niemniej nie powala. Duże oczekiwania miałam w stosunku do Notre Dame. Najpopularniejsza na świecie gotycka katedra - zdecydowanie moje klimaty. Tutaj również okazało się, że wprawdzie była piękna, ale .... widziałam dużo piękniejsze, większe, bardziej klimatyczne. Nawet sam Paryski symbol - wieża Eiffla - pozostawiał wiele do życzenia. Nie była tak wysoka, jak oczekiwałam. Dodatkowo miałam wrażenie, że jest ... zardzewiała :)











Po bardzo intensywnym dniu, pospiesznie wróciliśmy do hotelu, żeby się trochę zagrzać (pogoda nie sprzyjała), zjeść coś, odpocząć i ... ruszać dalej! Bardzo zależało mi bowiem na zobaczeniu Centre Georges Pompidou, a przede wszystkim znajdującej się w nim galerii sztuki współczesnej. Idąc tam, mieliśmy okazję mijać 'małą Afrykę'. Spacerując wzdłuż jednej z głównych ulic w Paryżu byliśmy JEDYNYMI białymi ludźmi. Co za dziwne uczucie! Na ulicy stało mnóstwo osób, rozmawiając, przesiadując grupami pod drzwiami mieszkań. Co chwilę spotkać można było zakłady fryzjerskie, a w każdym z nich byli wyłącznie czarni fryzjerzy, plecący warkoczyki swoim klientom. Byliśmy w Afryce, przeniesionej do Francji.
Pompidou było strzałem w dziesiątkę! Aż żałowałam, że mieliśmy tylko kilka godzin. Sam budynek galerii odstaje od otaczającej go architektury. Wszelkie przewody, rury, kable i instalacja zostały bowiem umieszczone na zewnątrz. Całość utrzymana jest w nietypowym, industrialnym klimacie. Wystawy w samej galerii były rewelacyjne. Można tam podziwiać dzieła takich gigantów, jak Matisse czy Picasso. Oprócz tego udało nam się trafić na wystawę Anselma Kiefera. Niemieckiego artysty, którego prace noszą w sobie piętno II Wojny Światowej. Rewelacyjne pejzaże z elementami katastroficznymi i mroczne kompozycje - odnalazłam kolejnego twórcę mocnego przekazu. Mogłabym zostać w tej galerii przez kolejnych kilka godzin.

Jedna z wystaw

Budynek Pompidou z zewnątrz

Jedna z uliczek przy Pompidou

Kolejnego dnia wybraliśmy się w podróż do dzielnicy czerwonych świateł. Przeszliśmy jej uliczkami, podpatrzyliśmy kilka nieprzeciętnych witryn sklepowych, zrobiliśmy parę zdjęć przy Moulin Rouge i ... postanowiliśmy się zgubić. Mieliśmy jeszcze kilka godzin do powrotu, więc skręciliśmy w przypadkową uliczkę, później w kolejną, i jeszcze jedną. Koniec końców zobaczyliśmy cmentarz u podnóży Montmartre. Cóż to był za cmentarz! Niesamowicie klimatyczne miejsce. Ruszyliśmy w jego stronę. Niedługo później okazało się to świetną decyzją. Jak się później dowiedzieliśmy jest on jedną z najstarszych nekropolii Paryża. Na cmentarzu, wśród rzeszy francuskich sław, spoczęli m.in. Edgar Degas czy Emil Zola. Znalazło się również mnóstwo polskich nazwisk, zwłaszcza polskich wojskowych, pułkowników i generałów. A także grób Juliusza Słowackiego. Na cmentarzu spędziliśmy dobrych parę godzin, spacerując, szukając grobów i podziwiając niesamowity klimat tego miejsca. Cmentarz był piękny, klimatyczny i bardzo spokojny. Pierwszy raz można było się w pełni oderwać od paryskiego zgiełku i tłoku. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że zazwyczaj warto jest wybrać 'off-road' i zejść z utartych szlaków. To właśnie wtedy generują się niezapomniane wrażenia.


Moulin Rouge

Sex street :)



Grób Juliusza Słowackiego



Co przywiozłam z Paryża? Na pewno całkowicie inną jego wizję. Czy gorszą? Może trochę tak, chociaż staram się nie wartościować. Na pewno inną. Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że z dala od tłumu, na nieprzetartych ścieżkach, odnajduje się najbardziej zaskakujące i tajemnicze miejsca oraz momenty, które najdłużej zapadają w pamięci. Przypuszczam, że moje wysokie oczekiwania, w stosunku do tego miasta, wywołały też kilka rozczarowań. Niemniej wszystkiego trzeba doświadczyć, wszystko zobaczyć, zanim się to oceni, więc wyprawy na pewno nie żałuję :) Kolejne doświadczenia, wpakowane do bagażu.