Meksyk - Wybrzeże Pacyfiku
Nie sposób jest opisać Meksyk w jednym poście, ale postaram się.
Dlaczego Meksyk?
Od zawsze marzyłam o kilku destynacjach. Nie konkretnych. O kilku miejscach na Ziemi, które oddają niesamowity klimat. Tych jedynych w swoim rodzaju. Po pierwsze Afryka. Ale ta dzika. Ta z Wielką Piątką (np. Kenia). Po drugie - Daleki Wschód. Po trzecie - Ameryka Łacińska. I udało się! Tzn. póki co tylko jedno, ale pracuję nad resztą :) Tak, pojechaliśmy do Meksyku! Tak, było cudownie! Tak, wydaliśmy trochę za dużo. Nie, nie żałujemy w ogóle! :)
Jak się tam dostać?
Tutaj chyba nikt nie ma wątpliwości, że pozostaje tylko jeden środek transportu - samolot. Opcji jest kilka. Są loty przesiadkowe, są też loty bezpośrednie. My lecieliśmy lotem bezpośrednim do Puerto Vallarty na zachodnim wybrzeżu Meksyku - nad Pacyfikiem. Podróż jest długa i niesamowicie męcząca. Lot trwa 12 godzin. Wprawdzie na takie trasy samoloty mają już trochę inny standard (lecieliśmy dreamliner'em), ale mimo wszystko w połowie drogi masz ochotę wbijać sobie szpilki w oczy. Na szczęście była zapewniona pewna rozrywka na pokładzie. Każdy pasażer miał przed sobą monitor i mógł wybierać z pośród filmów, seriali, gier, muzyki,... Ponadto serwowane były 2 posiłki (w tym jeden obiad) oraz napoje (w tym podstawowe) drinki w cenie.
Meksyk nie wymaga wizy od Polaków. Wystarczy wypełnić podstawową (darmową) wizę turystyczną, rozdawaną zazwyczaj na pokładzie samolotu.
Pierwsze wrażenia
Nikt nie byłby w stanie popsuć moich pierwszych wrażeń. Byłam w Meksyku. Mimo, że rzeczywiście już od wylądowania był tam 'niezły Meksyk', to byłam najszczęśliwsza na świecie.
Lotnisko w Vallarcie jest stosunkowo niewielkie. I kiedy przydarzy się, ze wyląduje na nim kilka samolotów w podobnym czasie od razu pęka w szwach, tworząc niesamowite kolejki do odprawy. Człowiek stoi w takiej kolejce, na lotnisku bez klimatyzacji, a wokół kręci się pełno umundurowanych stróżów prawa, którzy patrzą na wszystkich, jak na potencjalnych przestępców, robiąc wyrywkowe kontrole. I oczywiście nam się taka trafiła. Usłyszeliśmy poważne 'Hello Sir', odwróciliśmy głowy i zobaczyliśmy nieskalaną uśmiechem twarz. Stróż prawa z powagą wypytywał nas po co tu przyjechaliśmy, w jakim hotelu się zatrzymujemy, jakimi liniami przylecieliśmy, kiedy wracamy, sprawdzał paszporty itd. Ufff. Udało się bez problemów. Po tym kontrola paszportowa, pieczątki, kolejna bramka, przycisk 'random search' (jeśli zapali się na czerwono, wysyłają na dodatkową kontrolę bagażu i kto wie czego jeszcze - lepiej nie pytać :)) i w końcu oficjalnie postawiliśmy stopę na meksykańskiej ziemi. Nie powiem, ze odetchnęliśmy pełną piersią, bo temperatura była tak wysoka, że marzyliśmy o tym, żeby w końcu ściągnąć z siebie dodatkowe warstwy ubrania. Do Meksyku lecieliśmy początkiem maja, więc w Europie nie było jeszcze tak gorąco. Mijając tłumy taksówkarzy i prywatnych przewoźników, z których każdy uważał, że to właśnie z nim musimy pojechać, wsiedliśmy w końcu do autobusu i ruszyliśmy w stronę hotelu. Po drodze mijaliśmy wszystko - od biednych miasteczek, przez puste, rozległe tereny, po blokadę drogi (Nie wiemy co się stało. Wiemy, że wszędzie było pełno radiowozów i policjantów z karabinami), aż po kurorty turystyczne. Nasz hotel mieścił się w jednym z nich. W Nuevo Vallarcie.
Gdzie spaliśmy?
Spaliśmy w hotelu
Riu Vallarta. Hotel oferuje wyłącznie opcję all inclusive. Sam budynek robi niesamowite wrażenie. Biały kolos wznosi się centralnie na plaży nad Pacyfikiem. Odprawa, mimo wielu meldujących się ludzi, przeszła błyskawicznie. W drzwiach przywitano nas przekąską i drinkiem. Zanim zdążyliśmy go wypić, byliśmy już zameldowani i trzymaliśmy w ręku klucze. Portier przyczepił karteczkę z numerem pokoju na nasz bagaż, który miał być dostarczony do pokoju do 15 minut. Pokoje były świetne. Bardzo przestronne, składające się z częściowo oddzielonej sypialni i małej części 'salonowej' z kanapą i telewizorem. W każdym pokoju była też lodówka oraz barek z różnymi rodzajami alkoholi (w tym głównie tequillą) uzupełniany codziennie. Z balkonu mieliśmy widok na częściowo na plac przed hotelem, na którym wieczorami odbywały się koncerty, a częściowo na ocean.
 |
Widok z tarasu pokoju |
Teren wokół hotelu również robi niesamowite wrażenie. Jest tam mnóstwo restauracji i kawiarni, fantastyczne baseny z barem (stolikami i krzesełkami) w wodzie i, jak już wspomniałam, położony jest na plaży, więc nie trzeba iść daleko, żeby się poopalać. Zatoka Banderas otoczona jest przez góry Sierra Madre, co według mnie robi piorunujące wrażenie. Nigdy dotąd nie spotkałam się z morzem/oceanem otoczonym przez tereny górzyste. Jest tam pięknie zwłaszcza o zachodzi słońca. Jedzenie i napoje, serwowane w hotelu, były tak pyszne, że opcji all inclusive nie żałowaliśmy nawet przez chwilę. Ilość jedzenia do wyboru była przytłaczająca. Różne rodzaje kuchni, w tym najobszerniejszy wybór kuchni meksykańskiej. Specjalne sekcje z jedzeniem dla dzieciaków oraz dla wegetarian. Oraz przepyszne desery! Raj dla łasuchów (Czyli dla mnie :)). Dodatkowo opcja all incl nie dotyczyła tylko wybranych drinków, ale wszystkich napoi. Masz ochotę na whisky z najwyższej półki baru? Poleją ją w cenie :)
 |
Jeden z basenów |
 |
Na plaży przed hotelem |
 |
Zachód słońca nad Zatoką Banderas. |
Poruszanie się w Meksyku
Długo myśleliśmy nad tym, jak zorganizować sobie czas. Planowaliśmy coś na własną rękę, jak również wykupiliśmy 3 wycieczki w lokalnym biurze podróży. Myślę, że warto. Bardzo polecam Vallarta Adventures! W życiu nie widziałam ludzi tak zaangażowanych w to, co robią. Wycieczki były niesamowite! Każda jedna. Cała ekipa dbała o to, żeby nikt się nie nudził i żeby każdy czuł się fantastycznie. Niezapomniane chwile. Dodatkowo ma się zapewniony transport. A o transport w Meksyku ciężko. Przodują taksówki. Stanowią one chyba połowę pojazdów na drodze i wielu ludzi właśnie tam znajduje zatrudnienie. Autobusy kursują, ale na swoich zasadach. Przystanki nie są oznakowane, nie ma żadnych rozkładów. Mam wrażenie, że miejscowi chcą ukryć autobusy przed turystami, żeby ci korzystali z usług taksówkarzy i pozwolili im się utrzymać. My korzystaliśmy i ze zorganizowanych wycieczek, i z taksówek i z autobusu (raz! Ha! Udało nam się przechytrzyć system). Ważna uwaga - Meksykanie (a zwłaszcza taksówkarze) nigdy nie mają wydać! Nawet kiedy trzymają cały portfel wypchany pesos. Nie mają i już. Dlatego warto rozmienić pieniądze, zanim weźmie się taksówkę. Pierwszy raz przepłaciliśmy, zostawiając prawie dwukrotny napiwek, bo amigo nie miał z czego wydać :) Teraz się z tego śmiejemy, ale na początku byliśmy trochę wściekli.
Las Caletas - raj istnieje! Cofam wszystko!
Pierwszy dzień spędziliśmy przy hotelu, odpoczywając po wielogodzinnej podróży i próbując dotrwać przynajmniej do 21/22, żeby przyzwyczaić się do 6-godzinnej zmiany czasu. Drugiego dnia skoro świt ruszyliśmy na pierwszą wycieczkę. Celem było Las Caletas. Ukryta plaża, do której dostęp jest tylko od strony morza. Plaża ta była niegdyś własnością jakiegoś reżysera, później została wykupiona przez firmę/osobę prywatną(?). Codziennie Vallarta Adventures bierze na nią ograniczoną liczbę turystów, którzy mogą spędzić tam cały dzień, korzystając z jej uroków, rozrywek i przepysznego jedzenia. Przeczytałam gdzieś, że umieszczono ją w rankingu najpiękniejszych plaż świata. Nie wiem czy to prawda, ale w moim osobistym rankingu jest to TOP.
Do biura musieliśmy dostać się taksówką (i tu pierwszy i ostatni raz przepłaciliśmy), a później katamaranem na plażę. Szczerze mówiąc nawet nie wiem ile trwał rejs. Chyba długo. Czas zniknął jednak w mgnieniu oka, bo albo skupialiśmy się na podziwianiu zabijających swoim pięknem krajobrazów, albo pękaliśmy ze śmiechu patrząc, jak załoga statku (łącznie z kapitanem) próbuje dla nas zatańczyć, albo słuchaliśmy ich opowieści o Meksyku, albo piliśmy drinki. Jedno jest pewne. Po Meksyku dostałam zmarszczek. Uśmiech nie schodził mi z twarzy :)
 |
Jedna ze skałek wyrastających z wody. |
Niedługo naszym oczom ukazał się raj. Bez żartów. Tak pięknego miejsca jeszcze nie widziałam. Zieleń dżungli miała tak intensywny kolor, że aż nie można było w to uwierzyć. Woda była krystalicznie czysta. Tak przejrzysta, że widać było pływające w niej rybki nawet w jej głębszych częściach. Niebo - niebieskie, z kilkoma dryfującymi obłoczkami. I piekące słoneczko. A za chwilę miało być jeszcze lepiej.
 |
Las Caletas - widok z katamaranu |
 |
Las Caletas |
 |
Rybki :) |
Wyszliśmy z łodzi i przeszliśmy w kierunku plaży. Nie wiedzieliśmy od czego zacząć. Miejsce wprawdzie wydawało się małe, ale jak później się okazało miało wiele do zaoferowania. Można było opalać się na niebiańskiej plaży, wypożyczyć kajaki lub sprzęt do snorklingu/nurkowania., przejść się na mały trecking po dżungli, pobawić się z papugami albo małpkami, spróbować pysznych, lokalnych potraw, poleżeć na hamaku pod którym fale leniwie podmywają brzeg. Staraliśmy się wykorzystać każdą sekundę. Oto kilka migawek z tego niesamowitego dnia...
 |
Sssss |
 |
Nad głowami latały nam kolorowe papugi. |
 |
Las Caletas w pełni swojej pięknej odsłony. |
 |
Lokalne jedzonko |
 |
Na Las Caletas mieści się schronisko dla papug. |
 |
Plaża i pływające tratwy, z parasolkami i leżankami - kto to wymyślił?! |
 |
Widok z leżaka |
 |
Papugi - wszędzie papugi :) |
 |
Kajaki |
 |
Prosto z drzewa :) |
 |
Meksykańskie rytmy na żywo przy obiedzie - tak! |
 |
Widok ze stolika restauracji |
 |
Ten uroczy ostronos przychodzi w okolice codziennie w porze obiadu, żeby uszczknąć coś dla siebie :) |
 |
Roślinność w dżungli |
 |
Roślinność w dżungli. |
 |
Widzicie baletnice w sukience? :) |
Czas na Caletas zleciał nam niesamowicie szybko. Wycieczka była magiczna i w stu procentach warta polecenia.
Puerto Vallarta - gdzie nowoczesność walczy z tradycją
 |
Lokalny autobus. Religijni Meksykanie wizerunki Jezusa
przyklejają dosłownie wdzędzie
|
Na kolejną wycieczką wybraliśmy się do Puerto Vallarty. Największego miasta i tym samym kurortu w okolicy. Tym razem byliśmy zdeterminowani, żeby skorzystać z lokalnego, publicznego transportu. Już nawet nie ze względów finansowych. Zwyczajnie chcieliśmy poczuć Meksyk jeszcze bardziej. Wiedzieliśmy, że przystanek znajduje się w okolicach hotelu. Wydaje się proste? Nic bardziej mylnego! Zeszliśmy okolice hotelu wzdłuż i wszerz i żadnego przystanku nie było. Jakiś miły pan zapytał nas czy może w czymś pomóc. Powiedzieliśmy, że szukamy przystanku, z którego odjeżdża autobus do Puerto Vallarty. Okazało się, że właśnie na nim stoimy. Rozglądnęliśmy się dookoła. Żadnej tabliczki, żadnego rozkładu, żadnej zatoczki dla autobusów - nic! O co chodzi? Uwierzyliśmy jednak na słowo i pokornie stanęliśmy w wyznaczonym miejscu. Chwilę później okazało się, że pomoc nie była bezinteresowna. Pan okazał się kierowcą taksówki i zaczął nam wyliczać powody bezsensowności wyboru autobusu i wyższości taksówki nad transportem publicznym :) Uparci w swojej decyzji, twardo zostaliśmy przy naszym kawałku trawnika, który rzekomo był przystankiem i czekaliśmy. Po około 20 minutach przyjechał autobus. Jeśli myślisz, że w Meksyku dogadasz się po angielsku, to jesteś w błędzie :) Rozmowa spełzła na niczym i w końcu pokazaliśmy dwa palce mówiąc 'Puerto Vallarta' i dostaliśmy bilety. Stan autobusu był uroczo beznadziejny :) Staroć nie miał klimatyzacji, ledwo toczył się po drodze, a w żyłach kierowcy musiała płynąć krew rajdowca, sądząc po staraniach wyprzedzenia samochodów osobowych. Wszystko kończyło się kanonadą dźwięków klaksonu. Znalezienie autobusu było wyzwaniem, kupienie biletów - kolejnym. Pytanie - gdzie wysiąść? Nikt w autobusie nie mówił po angielsku, przystanki są nieoznakowane, na drodze brak znaków. Zdecydowaliśmy się w końcu wysiść na żywioł. Jak się później okazało - trochę przedwcześnie. Ale zwiedzieliśmy kawałek miasta.
Puerto Vallarta jest miastem, które otoczy każdego turystę tłumami handlarzy. Idąc przepiękną, długą promenadą wzdłuż wybrzeża zewsząd dobiegają krzyki 'Amigo! Amiga!'. Każdy chce Ci coś sprzedać, każdy zaprasza do restauracji. Niektórzy wybiegają ze sklepików na ulicę. Część z nich ma niezły bajer. Porozmawiają z Tobą przez chwilę, opowiedzą o mieście, wypytają skąd jesteś (każdy zna Polskę/był w Polsce/kocha Polaków/widział Polskę na zdjęciach i chciałby tam pojechać - niepotrzebne skreślić), a później i tak spróbują Ci coś sprzedać :)
W centrum miasta główną atrakcją jest wspomniana wyżej promenada z niezliczoną ilością sklepów, sklepików i restauracji, oraz mały ryneczek z imponującym kościołem. Wybrzeże jest piękne, a wzdłuż promenady można podziwiać mnóstwo ciekawych pomników, obrazów i rzeźb (czasami piaskowych). Tam tez jest najwięcej turystów
 |
Jeden z obrazów, które można podziwiać przy promenadzie.
Meksyk kiedyś i dziś na jednym zdjęciu :) |
 |
Rzeźba piaskowa przy promenadzie |
 |
Nowoczesna promenada, sklepy, restauracje, a obok nich rybak,
wybierający się na połów.
|
 |
Altanka w centrum miasta |
 |
Kościół w centrum Puerto Vallarty |
 |
Handlarz wachlarzy :) Niewątpliwie słuszny wybór zawodu
w upalnym Meksyku.
|
Jeśli ktoś się trochę postara i zrobi sobie dalszy spacer po Puerto Vallarcie, odkryje jej inne oblicze. To bardziej prawdziwe. Zwykłe życie tamtejszych ludzi. Jedno jest pewne - gdzie by się nie zabłądziło w Meksyku, w która uliczkę by się nie weszło, wszędzie zostanie się zbombardowanym mnogością bardzo żywych kolorów, motywami śmierci (w najróżniejszych, czasami tych humorystycznych, odsłonach), oraz wizerunkami świętych. Meksyk tętni życiem, Meksyk jest JAKIŚ, Meksyk ma charakter, Meksyk się czuje.
 |
Kolorowe donice w oknie jednego z mieszkań. |
 |
Wszechobecny motyw śmierci. |
 |
Just Mexico! :) |
 |
Kolorowe graffiti. |
 |
Nawet najmniejszy kawałek muru nie zostanie niezauważony. |
 |
Jedna z uliczek na obrzeżu Puerto Vallarty i autobus! :) |
 |
I tutaj taksówki są wszędzie. |
 |
Ogromny pelikan, który wypoczywał na plaży do czasu, aż go
przestraszyłam aparatem.
|
 |
Papużki z Meksyku i jakże zbliżona do polskiej estetyka religijna!
Bardzo mi się spodobało to połączenie.
|
 |
Prawdziwy Meksyk jest biedny. |
 |
Mój ulubiony motyw na zdjęciach - ludzie. |
Puerto Vallarta, jak wiele miejsc w Meksyku, to jeden wielki kontrast. Mamy tutaj bogatych turystów z Ameryki, wielkich inwestorów, budujących potężne i luksusowe hotele oraz rodowitych, często bardzo biednych mieszkańców. Mimo nieciekawej sytuacji finansowej ludzie są tutaj bardzo pogodni, mili, pozytywnie nastawieni do świata, ciężko pracujący i naprawdę cieszący się życiem. Pokochałam Meksyk.
Bucerias - tutaj nauczysz się sztuki negocjacji.
Kolejnego dnia wybraliśmy się na długi spacer plażą w kierunki miasteczka Bucerias. Celem było zrobienie zakupów pamiątkowych. W Bucerias mieści się bowiem spore targowisko, gdzie ludzie sprzedają rękodzieło. Spacer okazał się nieco dłuższy niż przypuszczaliśmy, ale było warto. Zwłaszcza dla jednej niespodzianki, która spotkała nas na plaży. Zobaczyliśmy cudownego kraba walczącego z falą. Ile razy próbował podejść do brzegu, zostawał podmywany i znowu wracał do morza. Był cudownie symetryczny i poruszał się w tak przezabawny sposób, że spędziliśmy nad nim dobre 20 minut robiąc zdjęcia i filmując go (później materiał ten miał posłużyć do filmu z muzyką w tle :)). W końcu stwierdziliśmy, ze czas iść. Odwróciliśmy się i ... nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom! Podczas kiedy nasza dwójka wisiała nad jednym malutkim stworzonkiem, za nami kłębiło się ich całe stado! Były wszędzie i baliśmy się, że je zdeptamy idąc. Niesamowity widok.
 |
Symetryczny tancerz :) |
Po długim spacerze w końcu dotarliśmy do Bucerias, otrzepaliśmy piasek ze stóp, założyliśmy buty i ruszyliśmy na podbój bazaru. Miasteczko wydawało się bardzo puste. Ostatecznie zobaczyliśmy mostek i bramę prowadząco na targowisko. Niestety mam tylko kilka zdjęć z początku przeprawy. Reszta zostanie wyłącznie opowiedziana, gdyż niestety nie byłam w stanie zrobić wielu zdjęć.... :)
 |
Brama targowiska |
 |
Wyrób rękodzieła |
Pierwsze kilka metrów za bramą było spokojne - kilku rzemieślników, małe straganiki. Chwilę później rozpoczęła się walka o przetrwanie :) Pierwsza zasada - jeśli nie zamierzasz niczego kupić nie zatrzymuj się, nie patrz, nie dotykaj, nie oddychaj, udawaj, że nie żyjesz :) Jeśli zadasz pytanie, to jesteś stracony. Jeden stragan próbowaliśmy opuścić przez pół godziny. Pamiątki są przepiękne, ale windują sobie za nie ceny 5000 pesos. Kiedy parskniesz śmiechem schodzą do 4000. Kiedy powiesz 'no nie wiem' zrobi się z nich 3000, a kiedy zaczniesz wychodzić ze sklepiku zaoferują 2000 i szota tequilli. Po długiej przeprawie kupiliśmy piękne pamiątki u starszej Pani, która poprowadziła nas w głąb budynku, gdzie na zapleczu jej mąż rzeźbił kolejną z nich. Najpiękniejsze pamiątki są zrobione z rybiej ości. Zazwyczaj nie jesteśmy fanami bibelotów i kupujemy tylko coś drobnego. Tym razem jednak wydaliśmy trochę więcej. Kupiliśmy rewelacyjny, wielki kalendarz Azteków z rybiej ości, podstawki pod kawę/herbatę z motywem iguany i czachę - wszystko zrobione z tego samego materiału. Plus pamiątki dla rodziny. Kalendarz wisi teraz dumnie na ścianie w przedpokoju. A i trequillą nas poczęstowano na dobicie targu.
Szczęśliwi, obładowani zakupami ruszyliśmy zwiedzić miejscowość. Bucerias jest biednym, ale bardzo urokliwym miasteczkiem. Panuje tam bardzo fajny klimat i można poczuć się trochę jak miejscowy :)
 |
Podpatrzone na ulicy. |
 |
Uliczki Bucerias |
 |
Meksyk, jak z obrazka - Macho, charakterystyczny samochód
i stragany z kapeluszami.
|
Rytmy nocy
Kolejna, zorganizowana atrakcja miała miejsce wieczorem. Coś dla zakochanych, romantyków, miłośników sztuki, poszukiwaczy nowych doznań. To przed tą wycieczką udało mi się pierwszy raz spotkać iguanę! Smok spokojnie przechadzał się po chodniku pomiędzy nogami turystów, tak jakby nic go nie obchodziło. Ale do rzeczy - Rhythms of the Night - czyli przedstawienie, gra świateł i ognia, mająca miejsce w nocy, pośrodku meksykańskiej dżungli. Na przedstawienie wyruszyliśmy katamaranem późnym popołudniem. Na miejscu co kilka kroków witali nas artyści, ukryci w gęstwinie meksykańskiej dżungli, przebrani w wymyślne stroje. Cała plaża oświetlona była tysiącami świec i pochodni, co miało dopiero zrobić na nas niesamowite wrażenie po zachodzie słońca. Zjedliśmy pyszną kolację przy świecach, przy akompaniamencie śpiewów mariachi, powylegiwaliśmy się chwilę na hamaku nad brzegiem morza, po czym leniwie ruszyliśmy w stronę teatru, gdzie miał się odbyć spektakl. Niestety nagrywanie i zdjęcia były zabronienie, a szkoda. Muzyka, akrobaci, światła, ogień, żonglerka. Niesamowite przeżycie.
Po spektaklu ruszyliśmy w rejs powrotny do Nuevo Vallarty. Załoga zadbała o klimat. W pewnym momencie na całym pokładzie zgasły światła, puszczono romantyczną muzykę i każda para miała chwilę dla siebie. W oddali odlegle błyszczały światła miast, dookoła nas był tylko spokojny ocean, a nad nami niesamowicie rozgwieżdżone niebo.
 |
Iguana |
 |
Witający nas artyści. |
 |
Niektórzy finezyjnie ukryci :) |
 |
Witamy na Rhythms of the Night! |
 |
Kolacja w dżungli - jest klimat :) |
 |
Żeby się ułożyło! Leżakowanie po kolacji. |
 |
Droga do teatru. |
 |
Scena |
San Sebastian del Oeste - miejsce, które czas ominął
Jeśli ktoś chce cofnąć się w czasie i zobaczyć miejsce, które pozostało niezmienione od lat, warto wybrać się do San Sebastian del Oeste. Ta malutka enklawa przez długi okres czasu była właściwie odcięta od świata. Leży ona bowiem w samym sercu gór Sierra Madre. Słyszałam, że jeśli któryś z turystów chciał się tam wybrać wcześniej, pozostawała mu podróż malutką awionetką. Niedawno wybudowano tam jednak most, ciągnący się nad spora przepaścią i w końcu można tam dojechać. Podróż zajęła nam niecałe 2 godziny, ale czas zleciał błyskawicznie dzięki naszemu fantastycznemu przewodnikowi. Wprowadził nas w czasy kolonizacji, dostaliśmy tymczasowe, meksykańskie imiona i dosłownie cofnęliśmy się setki lat wstecz.
Dotknęliśmy prawdziwego Meksyku. Zobaczyliśmy życie codzienne ludzi, nasz przewodnik zapoznał nas ze swoimi znajomymi, przeszliśmy ulicami miasteczka, gdzie mieliśmy sporo czasu na jego indywidualne eksplorowanie. Później zjedliśmy obiad w tradycyjnej, rodzinnej restauracji, gdzie mieliśmy okazję poznać naszą małą wycieczkową grupkę, porozmawiać i dowiedzieć się czegoś więcej o sobie (wszyscy oprócz naszej dwójki byli Amerykanami). Dowiedzieliśmy się też trochę o historii miasteczka, zwiedziliśmy tradycyjną hacjendę z XVIII wieku, mieliśmy okazje podpatrzeć proces produkcji kawy oraz porozmawiać z panem, zajmującym się produkcją tequilli na niewielką skalę :) Wszystkie poznane osoby prowadziły małą, rodzinną działalność. Lokalne biuro podróży, z którego usług korzystaliśmy, bardzo wspiera lokalizm i działalność rodowitych mieszkańców terenów. Zwiedziliśmy też mały, kolonialny kościółek oraz odwiedziliśmy mini-muzeum, które znajduje się w domu jednej z mieszkanek San Sebstian. Pani opowiedziała nam całą zawiłą historię rodzinną (nie, telenowele nie są fikcją! To się kiedyś działo! A na pewno działo się w Meksyku), puentując słowami "... która była z kolei ... moją mamą.". Tak oto dowiedzieliśmy się, ze Pani przewodnik jest jednocześnie potomkinią pierwszych osób zasiedlających te tereny.
 |
Droga do San Sebastian |
 |
Wnętrze hacjendy |
 |
Podpatrzone w hacjendzie |
 |
Hacjenda |
 |
Miejsce idealne - tequilla w dłoń! |
 |
Rodzinna tradycja wytwarzania kawy. |
 |
Tutaj kawy nie wytwarza się masowo. |
 |
Susz |
 |
Złapać moment. |
 |
Słodkie cytryny! |
 |
Ziarna kawy |
 |
To jest Meksyk! |
 |
A tak się zachęca do głosowania! |
 |
Lokalna uliczka |
 |
Życie codzienne |
 |
Piękno prostoty |
 |
Oni wiedzą, jak wypoczywać. |
 |
Ojciec Chrzestny :) |
 |
Kolonialny kościółek |
 |
Macho! Sombrero musi być! |
 |
Centrum miasteczka |
 |
Więzienie. Liczba cel - jedna. Mieliśmy okazje być w środku :) |
 |
Mała dygresja - najlepsza piekarnia na świecie jest w Meksyku. |
 |
Kolorowy akcent. |
 |
Sprzedaż uliczna. |
 |
Tradycyjna zupa z czarnej fasoli. |
 |
Mogę tak jeść codziennie! |
 |
Tequilla o'clock! |
 |
Panowie siedzą, myślą i rozmawiają. |
 |
Przypadkowe zdjęcie autobusu szkolnego
zrobione z .. okna naszego autobusu :)
|
Co warto wiedzieć o Meksyku?
Meksyk jest wytwórnią kolorów, kopalnią smaków, fabryką zapachów i motorem emocji. Meksyk się czuje wszystkimi zmysłami. Meksykanie są fantastycznymi, temperamentnymi ludźmi. Z Meksyku się nie wyjeżdża. Część tego kraju na zawsze zostaje w sercu.
Na co uważać?
Meksyk jest jednym z tych krajów, które charakteryzuje się jako stosunkowo niebezpieczne. My jednak nie czuliśmy się tam źle nawet przez chwilę. Przestępczość może tam byś stosunkowo wysoka ze względu na powszechnie panującą biedę. Nas nie spotkało tam jednak nic złego.
Według mnie największym zagrożeniem są poparzenia słoneczne. My się dosłownie spaliliśmy, mimo używania kremów z filtrem. Po drugim dniu rozpaczliwie biegaliśmy po mieście szukając' jakiegokolwiek' nakrycia głowy. Temperatura jest złudna. Wynosiła około 35 stopni, więc podobnie jak latem w Polsce. Niestety słońce tutaj jest inne. Jesteśmy bliżej równika, więc jest bardziej intensywne. W życiu tak nie cierpieliśmy z racji poparzeń.
Radzę też nie igrać z jedzeniem. Przyprawy są tutaj inne, jedzenie jest inne, nawozy są inne, konserwanty są inne. Dobrze jest przygotować się na kłopoty z żołądkiem i zaopatrzyć się w Stoperan/y :) My łykaliśmy je dosyć często. Żal nie jeść, bo jedzenie przepyszne. Radze też uważać na chilli. Niektóre potrawy mają tabliczki ostrzegawcze. Ja raz pochłonęłam dwie łyżki pięknie wyglądającej sałatki, po czym ... płakałam, kaszlałam i nie mogłam oddychać przez kolejne 4 godziny.
Woda może być niebezpieczna, jeśli nie pochodzi z hotelu i nie jest filtrowana. Nie pijemy i nie płuczemy ust inną wodą niż hotelową. A najlepiej w ogóle używać do tych celów wody butelkowanej.
Możecie też przeczytać, że w Meksyku istnieje zagrożenie malarią. Można się wprawdzie zaszczepić, można brać leki malaryczne itd., ale ja bym nie radziła. Po pierwsze antymalaryki to okropne świństwa, a po drugie o ile nie planujemy wypadu w bardzo dzikie tereny Meksyku, nie sądzę, ze coś nam grozi. Zwłaszcza w porze suchej. Mimo wszystko uzbroiliśmy się w masę mocnych 'psikaczy' tropikalnych i opasek odstraszających komary. Przyjechaliśmy do domu w sumie może z dwoma ugryzieniami :)
Warto też uważać na lokalnych naciągaczy. Zawsze trzeba się targować, bo cenę można zbić nawet o 70% :)
Jadąc do Meksyku musimy pamiętać o ewentualnych dodatkowych opłatach. Meksyk jest państwem, który pobiera podatek przy wyjeździe z kraju. Wynosi on 900 pesos, czyli ponad 200 zł/os (czyli jest dosyć wysoki). Tak naprawdę to wydaje mi się, że podatek ten równa się wizie. Samo słowo 'wiza' odstraszyłoby jednak wielu turystów, więc lepiej nazwać to podatkiem. Trzeba pamiętać, że opłata ta pobierana jest na lotnisku wyłącznie w gotówce. I lepiej mieć tę gotówkę odłożoną. My spłukaliśmy się kompletnie z pieniędzy (wydaliśmy całą gotówkę na pamiątki) i zaraz przed wyjazdem chcieliśmy dobrać pieniądze z bankomatu. Niespodzianka. Problem z kartą - a dokładniej karta została zablokowana. Okazało się, że zostały na niej odnotowane transakcję w obrębie 3 różnych krajów w ciągu miesiąca, więc bank zdecydował się zablokować środki. Mieliśmy niezłego stracha i do ostatniej chwili baliśmy się, czy w ogóle uda nam się wyjechać z kraju. Na szczęście sytuację udało się szybko wyjaśnić. Na przyszłość będziemy pamiętać, że warto uprzedzić swój bank o planowanych wyjazdach.
Przy odprawie z lotniska dostaje się zaświadczenie, że jest się na terytorium kraju legalnie i potwierdzenie czasu trwania pobytu. Świstek ten powinno się mieć przy sobie cały czas (najlepiej trzymać go w portfelu albo w paszporcie), gdyż w każdej chwili możemy zostać wylegitymowani. A przecież nikt w meksykańskim więzieniu skończyć nie chce :)
Co jeść, pić, kupić?
Co jeść? Wszystko! Prawdziwa kuchnia meksykańska jest taka aromatyczna, smakowita i inna od naszej, że nie da się nie spróbować wszystkiego. Co pić? Tequillę oczywiście! I wszystkie drinki, które ją zawierają. Przepyszne są tez świeże soki z owoców.
W Meksyku warto kupić pamiątki. Są naprawdę przepiękne. Wyroby z drewna, rybich ości, tkaniny - wszystko. Warto przywieźć ze sobą tequillę (przepyszna jest ta o smaku kawowym!), a także lokalną czekoladę i kawę.