Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii - Walia
Na kilkudniową wycieczkę do Walii wybraliśmy się z okazji urodzin małża, czyli na początku wiosny. Jeżeli ktoś marzy o tym, żeby na chwilę, choćby właśnie z okazji urodzin, przenieść się do bajki, to wyjazd do Walii jest ku temu świetną okazją.
Gdzie spaliśmy?
Jako, że wyjazd był dosyć spontanicznie zaplanowany zależało nam na w miarę przystępnym cenowo noclegu w przyzwoitych warunkach. Ostatecznie wybraliśmy Glan Aber Hotel w miejscowości Betws-y-Coyed. Miejsce nadawało się świetnie na bazę wypadową, a sam hotelik był całkiem przyjemny. Wykupiliśmy opcję B&B i to nie była najlepsza decyzja, bo śniadania nie zachwycały. Dostępne było wyłącznie śniadanie kontynentalne (w tym kiepskie, angielskie pieczywo, za którym nie przepadamy, jogurty, dżemy itp.). Za opcję śniadania na ciepło, czyli np. jajecznicy, trzeba było dodatkowo zapłacić.
Pierwsze wrażenia
Do Walii jechaliśmy od strony Londynu, podziwiając stopniowo zmieniający się krajobraz, który w pewnym momencie zaczął stawać się co raz bardziej pagórkowaty, a nawet górzysty. Tradycyjne, ceglane, angielskie domki, zaczęły stopniowo ustępować miejsca architekturze opierającej się na kamieniu. I tak z kamyczków zrobione było wszystko - domy, ogrodzenia, nawierzchnia. Przemierzaliśmy kolejne kilometry wąskich, walijskich dróg otoczonych mnóstwem drzew i bajkowym, mimo, że pochmurnym, krajobrazem. Na pogodę nie mogliśmy narzekać (nie padało), chociaż o słonecznym, cieplutkim dniu mogliśmy tylko pomarzyć. Marzec, w którym pozostało jeszcze coś z zimy, ale w którym jednocześnie wiosna dzielnie walczyła o swoje, pomógł w tworzeniu niesamowitej atmosfery. Krajobrazy były typowo jesienne, z na przemian przenikającymi się żółciami, brązami, czerwieniami i domieszką zieleni.
Czym byliśmy zdziwieni? Językiem. Walijczycy mówią bowiem po walijsku. Oczywiście każdy mówi też po angielsku, ale ze specyficznym akcentem. Nazwy miejscowości są jednak typowo walijskie i można ryzykować połamanie języka, próbując je wymówić.
Droga przez Walię |
Jak spędziliśmy czas?
Zmęczeni długą podróżą i krótkim snem, zdecydowaliśmy się spędzić pierwszy dzień spacerując po okolicznej miejscowości i tamtejszych szlakach. Widoki były przepiękne i nie mogłam nimi nacieszyć oczu. Jakkolwiek po uliczkach miasteczka spacerowało się cudownie, tak szlaki górskie stanowiły nie lada wyzwanie. Topniejący śnieg stworzył gdzieniegdzie (zwłaszcza pod drzewami) mieszaninę błota i kałuż.
Niedługo również przekonaliśmy się o tym, że Walia usiana jest owieczkami :) Można je spotkać wszędzie. W całym swoim życiu nie widziałam tylu owiec. Zakochałam się w malutkich jagniątkach, wyglądając jak pluszowe, mięciutkie zabaweczki.
Okolice nieopodal naszego hotelu. |
Pobliski szlak - gdzieniegdzie było mnóstwo stojącej wody. |
Owce - wszędzie owce i owieczki! |
Kościół w Betwsy |
Kolejnego dnia ruszyliśmy w kierunku naszego głównego celu. Plan na dzień - zdobyć Snowdon! Czyli największy walijski szczyt. O świcie wskoczyliśmy do samochodu i ruszyliśmy w podróż. Chmury wyglądały tak, jakby starały się nam grozić. Niebo zdawało się mówić 'Oo nie, nie będzie łatwo', a odległy Snowdon rysował się odlegle na tle pochmurnego i zamglonego nieba, po części strasząc, po części przyciągając jak magnes i rzucają wyzwanie.
Widok na Snowdon. |
Kiedy dojechaliśmy na miejsce pogoda nieco się poprawiła. Wydawało się jednak, że słońce świeci tylko na dole. Cały szczyt góry tonął w chmurach i mgle. Przez chwilę zastanawialiśmy się nawet, czy to dobry pomysł, żeby tam wchodzić. Szybko jednak odrzuciliśmy tę myśl. Jak to zwykle bywa temperatura w górach spadła o dobrych kilka stopni, a wiatr znacznie się wzmógł. Po 10 minutach już dzwoniłam zębami, ale szybko zaciągnęliśmy kaptury na głowy, założyliśmy rękawiczki i ruszyliśmy żwawym krokiem, żeby się rozgrzać.
To co zobaczyliśmy po chwili wynagrodziło nam wszelkie cierpienia. Wokół rozciągał się piękny, górzysty krajobraz. Nie potrafię go z niczym porównać. Chyba tylko obraz namalowany farbami olejnymi przez artystę z niebanalną fantazją mógłby się z tym równać. Walczyły i przenikały się w nim ciepłe barwy gór i chłodna szarość jeziora. Staliśmy przez chwilę podziwiając i robiąc zdjęcia, jednak szybko chłód znowu dawał o sobie znać, więc chcąc nie chcąc ruszyliśmy dalej.
Pierwsze widoki. |
Popatrzyliśmy w górę. Pięknie! Ogrom i przestrzeń kryjąca się w skalnych gigantach budziła respekt, a sam szczyt krył się tajemniczo w pierzynie mgły.
Widok na szczyt... którego nie ma :) |
Ostatnie spojrzenie. |
Kolejno droga zaczęła się robić coraz gorsza. Początkowo jedyną trudność stanowiło zimno, wiatr i podejście. Kilka razy zeszliśmy ze ścieżki i musieliśmy się wspinać po wielkich kamieniach, co nas trochę wymęczyło. Niestety szlaki w Walii nie są praktycznie w ogóle oznakowane. Ludzie chodzą tam z kompasami i mapami. Cóż - nie wiedzieliśmy. Na szczęście spotkaliśmy wielu życzliwych wspinaczy, który udzielali nam wskazówek i naprowadzali w razie potrzeby.
Po chwili sama wspinaczka przestała być jedynym problemem. Wiatr stał się co raz silniejszy, a stoki co raz bardziej ośnieżone i oblodzone. Momentami aż bałam się iść. Muszę przyznać, ze nie oczekiwaliśmy aż tak trudnych warunków. Zdjęć ze szczytu nie mam żądnych. Wiatr był taki, że kilka razy niemal mnie przewrócił, więc nie ryzykowałam wyciągania aparatu. Zresztą nic nie było widać. Widoczność sięgała może 10 metrów.
Widoczność bliżej szczytu. |
Na samym szczycie wiatr był tak silny, że czasami małż musiał mnie przytrzymywać, bo właściwie mnie przewracało. Niemniej, kiedy dotarliśmy na samą górę to wszystko przestało mieć znaczenie. Zrobiliśmy to! Czas schodzić! Tylko jak?! Przerażona zerknęłam w dół i ... nie zobaczyłam nic! Widziałam wyłącznie rynnę śnieżną (z której prawdopodobnie właśnie przyszłam) przypominającą ośnieżoną i oblodzoną zjeżdżalnię, a metr za nią otchłanie mgły i chmur. Nie ma mowy. Nie postawię tam nogi. Zdecydowaliśmy, że powrót tym samym podejściem będzie zbyt niebezpieczny. Ruszyliśmy w drugą stronę, żeby zejść prostszym szlakiem.
Po chwili śnieg i wiatr ustąpiły, a przed nami po raz kolejny pojawiły się zapierające dech w piersiach widoki. Zarówno przy podejściu, jak i zejściu ze Snowdona, nie można uwierzyć, że to, co się widzi jest realne. Ciężko jest uzmysłowić sobie, że natura potrafi być aż tak idealna. Nagle żaden Photoshop nie jest potrzebny. Walia sama nałożyła różnorakie filtry na górską panoramę. Stoi z pędzlem, chichocze i maluje - u góry trochę na czarno biało, gdzie indziej upuści kleks sepii, żeby na koniec wylać na płótno wszystkie, najintensywniejsze kolory ze swojej palety barw. Który specjalista od obróbki zdjęć stanie z nią w szranki?
Widoki z drugiej strony góry. |
Ciężko ująć słowami piękno Snowdonii. |
Uff... w końcu ciepło. |
Oprócz owieczek, znalazł się również prawdziwy BARAN. |
Nasza decyzja miała dobre i złe strony. Dobre - nie ryzykowaliśmy niebezpiecznego podejścia i zobaczyliśmy kolejne odsłony góry. Złe - zeszliśmy z zupełnie innej strony, a więc w innej miejscowości niż rozpoczęliśmy wspinaczkę, i w innej niż zostawiliśmy samochód. Pozostało nam znaleźć przystanek autobusowy. I tutaj w ramach wyjaśnień - autobusy w Snowdonii nie jeżdżą zbyt często. Do kolejnego mieliśmy ok 2 godzin. Stwierdziliśmy zatem, ze ruszymy wzdłuż drogi w kierunku, z którego przyszliśmy. Wydawało się, że droga biegnie dokładnie wokół góry, więc nie powinna zająć dłużej niż 3 godziny.
I chyba mniej więcej tyle, a może nawet dłużej szliśmy :) Wprawdzie byliśmy wykończeni, mokrzy od śniegu i głodni, ale po raz kolejny powiem - warto było! Widoki były cudowne i na pewno nie zobaczylibyśmy tego jadąc autobusem.
Widoki w drodze na parking. |
I mój ulubiony. Bajecznie! |
Na niektórych odcinkach musieliśmy iść ulicą. |
Ostatnią większą wycieczką była wyprawa w okolice Tryfana. Planowaliśmy wejście na tę górę, ale po doświadczeniach ze Snowdonem, postanowiliśmy zasięgnąć opinii specjalisty. Małż spędził chyba godzinę rozmawiając z tamtejszym 'stróżem górskim' i wspinaczem, który stwierdził, że spróbować możemy i sami oszacujemy możliwości, aczkolwiek on poradził by nam inną trasę. I tak w końcu postanowiliśmy ruszyć przyjemną trasą na Y Garn.
Przestrzeń Y Garn |
Widoki z góry. |
Do Walii jeszcze na pewno wrócimy. Kilka dni to za mało. Przed nami jeszcze wiele dróg do odkrycia i wiele szczytów do zdobycia. Następną wycieczkę zaplanujemy jednak latem.